W jednym ze swoich wpisów z tęsknotą wspominałam czas spędzony na stadionie przy ulicy Oporowskiej we Wrocławiu. Dziś obiekt ten w związku z powstaniem nowoczesnego Stadionu Miejskiego jest jedynie bazą treningową dla ekstraklasowego Śląska i miejscem rozgrywek dla III-ligowej drugiej drużyny WKS-u. Oporowska to dla mnie miejsce szalenie sentymentalne i z przyjemnością wybrałam się tam po kilkuletniej przerwie na mecz. Ale zanim zdam Wam relację z niedawnego finału Pucharu Polski (DZPN), podzielę się trochę moimi wspomnieniami z tego obiektu.
Mój Śląsk
Pierwszy raz na mecz Śląska Wrocław wybrałam się jakoś w okolicach roku 2008 (czyli już kiedy grali w Ekstraklasie), było to za moich czasów licealnych. Na stadionie tym znalazłam się ot tak po prostu z zainteresowania piłką i chęcią zobaczenia dobrego meczu. Skończyło się na tym, że zakochałam się w klimacie tego miejsca i postanowiłam wracać tu jak najczęściej. Niestety kiedy chodziłam do liceum, to choć od Wrocławia dzieliło mnie jakieś 70 km, nie było mi łatwo zjawiać się na każdym domowym meczu, a z mojej okolicy nikt na Śląsk (wtedy jeszcze) nie jeździł. Na szczęście zaraz po rozpoczęciu pierwszego roku akademickiego i po przeprowadzce do Opola z dojazdem było o wiele prościej. Mimo dzielących mnie 100 km w końcu miałam bezpośrednie połączenie do Wrocławia i sporą niezależność. Z drugiej jednak strony mimo, że komunikacyjnie było mi łatwiej, to jednak trudno było mi kibicować Śląskowi mieszkając jednocześnie na co dzień w stolicy Opolszczyzny. Większość osób w tym mieście delikatnie mówiąc nie przepada za zespołem z Wrocławia. A żeby mi się zbyt łatwo w Opolu nie mieszkało to prawie w każdą zimę śmigałam w szaliku wrocławskiej drużyny. Wiem, wiem – z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że było to dość ryzykowne i mówiąc wprost zwyczajnie głupie, ale powiedzmy, że młodość ma swoje prawa, a mi szczęśliwie nic złego się nie stało. Sam szalik największego rywala bardzo często był dla męskiej części kibiców Odry dobrym powodem do „zaczepki”. Oczywiście na ogół wszystko kończyło się wspólnym piwem, a do dziś wśród swoich znajomych mam sporo kibiców z Opola. O Odrze mam nadzieję, że będę miała okazję tu jeszcze kiedyś napisać cały wpis, ale wspomnę jedynie, że przewrotnie to właśnie na stadionie przy ul. Oleskiej 51 zaliczyłam swoje pierwsze powiedźmy „większe mecze”. Śląsk Wrocław pojawił się dopiero kilka lat później, za to jak już wspominałam na początku – od razu podczas swojego meczu przy Oporowskiej wiedziałam, że to jest właśnie TO!
Śląsk na fali
Właśnie we Wrocławiu miałam okazję przeżyć wiele, przede wszystkim tych radosnych chwil, zwłaszcza, że Śląsk sportowo osiągał wtedy naprawdę niezłe i nieoczekiwane rezultaty. Skład WKS-u nie był w tych latach wybitny, ale miał to czym oczarował nas w tym sezonie Piast Gliwice – silną wolę walki, zgranie i może co prawda nienaszpikowany gwiazdami, ale solidny i równy skład. Nie bez znaczenia była też słaba dyspozycja pozostałych drużyn w lidze. Mimo wszystko fajnie było mieć okazję uczestniczyć w tych dobrych chwilach ukochanego klubu, a później czerpać lekcję pokory podczas tych gorszych sezonów, kiedy drużyna broniła się przed spadkiem. Taki już los kibica 🙂
Również na Oporowskiej zdobywałam swoje pierwsze doświadczenia współpracując z klubem ekstraklasowym i zobaczyłam jak funkcjonuje dział marketingu klubu piłkarskiego oraz miałam okazję spojrzeć na kilka innych kwestii z perspektywy organizatora a nie kibica. Podsumowując – to na tym stadionie wszystko tak naprawdę i na poważnie się zaczęło. I chyba jak każdy kibic WKS-u z tęsknotą patrzę teraz na obiekt przy ulicy Oporowskiej, wspominając dobre czasy, kiedy stadion pękał w szwach i tyle się na nim i wokół niego (zwłaszcza przed meczami) działo. Zdecydowanie panował tam klimat, którego nie da się doświadczyć na nowym obiekcie. Z kim nie rozmawiam – każdy za nim tęskni, podobnie jak ja.
Przy okazji pisania tego tekstu, udało mi się znaleźć na dysku zdjęcia ze świętowania zdobycia Wicemistrzostwa w sezonie 2010/11. Piękna sprawa – feta była wtedy prawie jakbyśmy co najmniej wygrali ligę (udało nam się to w kolejnym sezonie). Jeśli ktoś pamięta te rozgrywki to wie, że ostatnie spotkanie Śląsk rozgrywał z Arką Gdynia. Był to decydujący mecz, który WKS rozegrał w pięknym stylu, pokonując Arkowców 5:0 i tym samym oprócz Wicemistrzostwa Polski, klub z Wrocławia po 24 latach przerwy znów miał okazję zagrać w europejskich pucharach. Jak mieliśmy tego faktu nie świętować hucznie? 🙂
Powrót na Oporowską
Już jakiś czas planowałam wybrać się na mecz rezerw Śląska, tym bardziej, że we Wrocławiu w ostatnio jestem dość często. W końcu nadarzyła się okazja i ciekawy dla oka mecz w ramach finału Pucharu Polski Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej, w którym Śląsk II Wrocław zmierzył się z Miedzią II Legnica. Co prawda początkowo mecz miał się odbyć w Polkowicach, ale ku mojemu zadowoleniu ostatecznie został przeniesiony na Oporowską 62. I w ten oto sposób w czwartek (19.05) po pracy wybrałam się na mecz rezerw dolnośląskich drużyn. Walka nie była jednak o byle jaką stawkę. Na zwycięzcę czekał Puchar Polski DZPN, bon na 30 tysięcy złotych oraz możliwość gry w przyszłym sezonie w centralnych rozgrywkach PP – co zwłaszcza dla młodych zawodników jest dobrą okazją na pokazanie się gdzieś dalej.
Warto tylko wspomnieć, że w finałach okręgowych Śląsk II Wrocław wygrał z lokalną Ślęzą Wrocław, a Miedź Legnica okazała się lepsza od KS-u Polkowice. Sportowo w meczu finałowym w mojej ocenie było widać przewagę drużyny z Legnicy. Szybko udało im się objąć prowadzenie i choć w drugie połowie zdecydowanie postawili na obronę wyniku, a Śląsk zaczął w końcu intensywniej atakować, to nie zmieniło to już losów spotkania. Ostatecznie Legniczanie w ostatniej akcji meczu potwierdzili jeszcze raz swoją wyższość ustalając wynik meczu na 1:3 (1:2).
Jeśli chodzi o kibiców – to niestety słaby punkt tego spotkania. Przyzwyczajona do zapełnionego stadionu przy Oporowskiej, zapomniałam, że to już nie to samo co kiedyś. Bilet wstępu na mecz kosztował 10 zł, ale co było widać po frekwencji niewiele osób to zachęciło. Jak podaje serwis 90minut.pl na meczu pojawiło się 500 kibiców. Dopingu niestety był również słaby, a całość rywalizacji przebiegała oczywiście w neutralnej atmosferze – w końcu Śląsk i Miedź mają zgodę.
Biorąc pod uwagę powyższe wróciłabym prawdopodobnie z tego spotkania trochę rozczarowana zwłaszcza, że kibicowsko niewiele się działo, ale na szczęście zaraz po meczu spotkało mnie coś naprawdę miłego – miałam okazję poznać Tadeusza Pawłowskiego, co było dla mnie dużym zaszczytem. Bo niezależnie od tego, jak potoczyła się jego kariera trenerska – dla mnie zawsze będzie legendą Śląska Wrocław.
Na koniec wspomnę tylko, że w przerwie rozgrywanego finału Pucharu Polski, wręczono Mistrzyniom Dolnego Ślaska Młodziczek U-13 pamiątkowe medale i puchary. Gdzie jak gdzie, ale we Wrocławiu zdecydowanie dbają o promocję piłki kobiecej. Dziewczynki też o swoją promocję dbają… 🙂
PS. 1. Dzięki Marlena za towarzystwo przed i w trakcie meczu – fajnie było powspominać stare czasy spędzone przy Oporowskiej 🙂
PS.2. Chłopaki żałujcie! Poziom sędziowania był doskonały! 🙂