Podczas moich wyjazdów na mecze jakoś specjalnie nie zależy mi na tym, aby zobaczyć ich jak najwięcej w ciągu jednego dnia. Jestem zdania, że przez takie nabijanie na siłę statystyk traci się to, co w tym wszystkim najbardziej wartościowe. Mimo wszystko, z ciekawości chciałam kiedyś spróbować zaplanować sobie taki intensywny dzień meczowy i w końcu mi się to udało – niedzielę (11.09.2016) spędziłam oglądając trzy mecze w Oławie i jej okolicy.
Intensywny plan
O dziwo, dzień ten udało się zaplanować dość sprawnie, bo w przeciwieństwie do moich stron (Opolszczyzna), mecze w okolicach Oławy są rozgrywane o bardzo różnych godzinach i w ten oto sposób mogłam wybrać sobie trzy spotkania rozgrywane kolejne o: 11:00, 14:00 i 17:00. Byłam też mile zaskoczona dużą liczbą klubów w tym rejonie i naprawdę ciężko było mi zdecydować się co obejrzę, ale ostatecznie wybór padł na poniżej opisane mecze.
Huragan Minkowice Oławskie – KKS Polonia Wrocław
Na rozpoczęcie dnia, bo o godzinie 11:00, zaplanowałam mecz A klasy w Minkowicach Oławskich, oddalonych od Oławy o 16 kilometrów. Problemów ze znalezieniem boiska nie było żadnych – znajdowało się zaraz przy znaku z nazwą miejscowości. Po zaparkowaniu auta, powitała nas tablica z nazwą lokalnej drużyny:
Choć patrząc teraz za okno trudno będzie Wam w to uwierzyć, ale podczas tego meczu czyli ponad miesiąc temu było naprawdę gorąco – i mówię tu nie tylko o tym co działo się na boisku, ale przede wszystkim o pogodzie i wysokiej temperaturze. Na meczu pojawiło się około 50 osób i wydaje mi się, że w większości byli to mieszkańcy Minkowic. Mnie zaciekawiła przede wszystkim jedyna trybuna na tym boisku – chyba jeszcze nigdzie takich ciekawych krzesełek nie spotkałam – a widziałam całkiem sporo stadionów 🙂 W mojej ocenie to siedzenia z autobusów albo innych środków komunikacji miejskiej, zobaczcie sami:
Sam mecz zakończył się wynikiem 1:4 (0:2), obfitował w wiele groźnych akcji, zwłaszcza tych ze stałych fragmentów gry. Co ciekawe trzy z czterech bramek dla drużyny z Wrocławia zdobył jeden zawodnik – Grzegorz Korecki.
LZS Rzemieślnik Oława – LKS Czarni Sobocisko
Mój drugi mecz, szczęśliwie dla mnie został przesunięty z godziny 11:00 na 14:00, jednak z tego co udało mi się wyczytać w sieci, zawodnicy nie byli tak zadowoleni jak ja – wielu z nich zorganizowało sobie już plan na niedziele, a kilka dni przed meczem dowiedzieli się o tej zmianie wynikającej z problemu z obsadą sędziowską.
Te B-klasowe spotkanie rozgrywane było na boisku Rzemieślnika zlokalizowanym w Nowym Otoku czyli dzielnicy miasta Oława, znajdującej się przy trasie wylotowej na Strzelin. Mi osobiście to miejsce kojarzy się raczej niesportowo, bo z działającym w latach 1983-2002 na terenie tutejszych ogródków działkowych kontrowersyjnym wizjonerem, który ostatecznie został uznany przez kościół za twórce chrześcijańskiej sekty. Mowa oczywiście o Kazimierzu Domańskim, który w pobliżu miejsca swojej altany zbudował naprawdę pokaźny kościół (TU więcej na ten temat).
Wracając do samego obiektu – dość skromny, skrojony na potrzeby lokalnej społeczności. Na meczu pojawiło się około 80 osób, co ciekawe część z nich oglądała spotkanie z pobocza drogi 🙂 Mi do gustu najbardziej przypadła ich wyjątkowa trybuna dla kibiców.
Sportowo naprawdę dużo się działo. Wystarczy spojrzeć, jak padały kolejne bramki, aby dojść do wniosku, że był to emocjonujący mecz walki:
(1:0) 19′ – Kopertowski
(2:0) 21′ – Kozina
(2:1) 26′ – Demski
(3:1) 33′ – Kozina
(3:2) 37′ – Ostropolski
(4:2) 40′ – Waliś
(4:3) 76′ – Demski
(5:3) 82′ – Waliś
(5:4) 90’+4′ – Ostropolski
(Źródło danych: www.facebook.com/rzemieslnikolawa)
Ostatecznie wynik zatrzymał się na 5:4, a liczba bramek może śmiało świadczyć o tym, że na meczu nie zabrakło emocji. Dwie strony walczyły do samego końca, ale wpadały też głupie bramki po prostych błędach. Kto wie jak zakończyłby się mecz, gdyby sędzia doliczył więcej minut? Ostatecznie 3 punkty po trudnym meczu trafiły do zespołu gospodarzy.
Moto-Jelcz Oława – Orzeł Pawłowice Wrocław
Na deser zostało mi drugie tego dnia spotkanie A klasy. O godzinie 17:00 przy ul. Sportowej doszło do rywalizacji pomiędzy miejscową drużyną Moto-Jelcza z Orłem Pawłowice z Wrocławia.
Obiekt
Na początku duże wrażenie zrobił na mnie sam obiekt – stadion lekkoatletyczny, który jak na obecne A-klasowe realia jest naprawdę imponujący. Jednak należy mieć na uwadze to, że jeszcze kilka lat temu Moto-Jelcz występował na zupełnie innym poziomie rozgrywkowym, ale o tym szerzej za chwilę. Obiekt ten wybudowany został jeszcze przed II wojną światową, bo w roku 1927, a później po wojnie został odbudowany. W latach 2010 -2011 przeprowadzono na nim pełną modernizację, a jego obecna pojemność wynosi 3000 miejsc (2000 miejsc siedzących rozmieszczonych w 14 sektorach). I nawet tablice świetlną mają!
Kolejnym miłym zaskoczeniem był catering, który znajdował się na obiekcie. Wbrew pozorom spotkanie grilla na niższych ligach w Polsce nie jest zbyt łatwym zadaniem, więc zawsze mnie cieszy, kiedy jakiś klub dba o swoich kibiców i zamiast zmuszać ich do chodzenia do okolicznego sklepu, woli zaoferować im coś od siebie. Kiełbasa i karkówka były podobno na dobrym poziomie, mi brakowało jedynie lanego piwa – sprzedawane było tylko puszkowe 🙁 Wstęp na mecz był darmowy. Na terenie obiektu można było się zaopatrzyć w kilka podstawowych gadżetów klubowych, a w związku z tym, że był to wrzesień to dla dzieciaków przygotowano darmowe plany lekcji.
Przeszłość na zapleczu ekstraklasy
Jak już wspomniałam klub, mimo że obecnie uczestniczy w rozgrywkach A klasy, ma za sobą naprawdę niezłą sportową przeszłość. Część z Was pewnie już o Moto-Jelczu słyszała, ale wypadałoby pozostałym przybliżyć historię tego klubu.
Jej początki sięgają roku 1959, kiedy to ówczesne władze polityczne oraz kierownictwo fabryki w Jelczu zdecydowały się, że na wzór innych dużych przedsiębiorstw, również i Jelczańskie Zakłady Samochodowe powinny mieć swój zakładowy klub sportowy – taki był w ówczesnych czasach trend. Klub finansowany był w dużej mierze przez kierownictwo fabryki, część pieniędzy pochodziła również z dobrowolnych składek pracowników, którzy podpisywali deklaracje o potrąceniu comiesięcznych kwot na rozwój klubu. W 1961 roku, na skutek fuzji dwóch lokalnych klubów: Moto-Jelcza oraz KS Olavia (z Oławy) powstał Moto-Jelcz Oława.
W roku 1971 klub uzyskał historyczny awans do III ligi, a trzy lata później Moto-Jelcz po raz pierwszy awansował na zaplecze ekstraklasy. W II lidze zespół ten grał bez przerwy przez 7 sezonów – od 1974 do 1981 roku. Warto dodać, że na koniec sezonu w roku 1979 drużyna z Oławy zajmuje 6. pozycję w II lidze i jest to najwyższe miejsce, jakie Oławianie uzyskali w swojej dotychczasowej historii (później udało się im powtórzyć ten sukces jeszcze w 1984 i 1989 roku). W późniejszych latach dolnośląski klub z różnym skutkiem lawirował pomiędzy II a III ligą, aż do sezonu 1997/98, kiedy to zajął 14. miejsce w tabeli i spadł do IV ligi. Była to degradacja na najniższy poziom rozgrywkowy od 1971 roku, a jego główna przyczyna to przede wszystkim kryzys finansowy panujący w oławskim klubie. Od tego czasu zespół występował przez kolejne 10 sezonów w IV lidze.
Ze względu na reorganizację rozgrywek, sezon 2008/09 Oławianie rozpoczęli w III lidze dolnośląsko-lubuskiej, gdzie grali do 2012 roku, kiedy to po awansie rozpoczęli występy w II lidze zachodniej (wtedy był to już jednak trzeci poziom rozgrywkowy). Niestety przygoda na tym szczeblu trwała tylko rok. W sezonie 2013/14 drużyna z Oławy występowała ponownie w III lidze, a pod koniec czerwca 2015 doszło do likwidacji klubu (podobnie jak w roku 1999 przyczyną były finanse). Na szczęście kibice zareagowali na ten stan rzeczy i reaktywowali klub pod starą i kultową nazwą – KS Moto-Jelcz Oława, zgłaszając go jednocześnie do rozgrywek ligowych. To właśnie tłumaczy grę na obecnym poziomie rozgrywkowym czyli dokładnie w A klasie, klubu, który ma na swoim koncie łącznie aż 13 rozegranych sezonów na zapleczu ekstraklasy…
Zawodnicy i wychowankowie klubu
Na przestrzeni lat przez oławski klub przewinęło się wielu utalentowanych zawodników, byli to m.in. Orest Lenczyk, Waldemar Tęsiorowski, Ireneusz Gortowski, a wśród najsłynniejszych wychowanków znajdują się takie nazwiska jak: Krzysztof Konon, Konrad Forenc (obecnie Zagłębie Lubin), Piotr Kluzek, Janusz Gancarczyk (obecnie Odra Opole), Marek Gancarczyk (obecnie Odra Opole).
A propos tych dwóch ostatnich, nie wiem czy wiecie, że braci Gancarczyków jest aż ośmiu i każdy z nich grał z większymi lub mniejszymi sukcesami w piłkę nożną, co jest chyba ewenement na skalę światową. Najwięcej spośród całej ósemki osiągnął Janusz, który zadebiutował nawet w reprezentacji Polski za kadencji Franciszka Smudy. Co ciekawe w kontekście tego wpisu – każdy z braci w piłkę zaczynał grać w lokalnym MKS-ie Oława (obecnie Moto-Jelcz). Podobno zdarzało się tak, że stanowili niemal połowę składu – jeden z działaczy klubu z Oławy twierdzi, że z reguły w kadrze było ich trzech, a w najlepszym okresie było ich aż pięciu.
Myślę, że każdy patrzył na starszego. Odbywało się to na zasadzie – skoro brat kopie piłkę, to mogę i ja. Ważne, że wychodziło nam nie najgorzej. Gdyby było inaczej, już dawno zajęlibyśmy się czymś innym. Sami zapisywaliśmy się do klubu w Oławie, a potem to już jakoś szło. Kolejny z Gancarczyków nie chciał po prostu być gorszy od braci. I zostawał piłkarzem…
Janusz Gancarczyk (źródło: sport.wp.pl)
Najstarszy z nich Tomasz – zakończył już karierę. Po nim nam świat przyszedł Artur (rocznik 1978), który gra obecnie w A-klasowym Moto-Jelczu wraz z odrobinę młodszym Andrzejem (1981). Natomiast czwórka: Marek (1983), Janusz (1984), Waldemar (1990) i Mateusz (1992) zasila teraz kadrę przebojowego beniaminka II ligi czyli Odry Opole. Ostatni z braci czyli Krzysztof (1988) występuje w drużynie Stali Brzeg, która równie dobrze radzi sobie w III lidze.
W sumie to aż żal, że jedyna siostra z tego piłkarskiego rodzeństwa czyli Ewa nie skusiła się na występy w jakiejś żeńskiej drużynie 🙂

fot. Sebastian Borowski / źródło: newspix.pl
Mecz z Orłem Pawłowice
Wracając jednak do spotkania, na które się wybrałam, pierwsza bramka dla gospodarzy padła już w 10. minucie po rzucie karnym podyktowanym za faul. Później było mi dane zobaczyć kolejnego tego dnia hat-tricka, tym razem w wykonaniu Karola Nikodema z Moto-Jelcza. Natomiast jedynego, honorowego gola dla przyjezdnych strzelił w 79. minucie Krystian Edelbauer. Ostatecznie Moto-Jelcz Oława pewnie pokonał Orła Pawłowice 4:1 (2:0), a sam wynik jest w mojej ocenie pełnym odzwierciedleniem tego co działo się na boisku, choć nie można drużynie z Pawłowic odmówić walki do końca.
Obecnie klub z Oławy zajmuje drugie miejsce w tabeli, zaraz za drużyną GKS-u Mirków/Długołęka (klasa A, grupa: Wrocław III). I choć ciężko w tym momencie wyrokować, na którym miejscu Oławianie ostatecznie zakończą sezon, przyznam, że z takim stadionem i takimi kibicami – z chęcią zobaczyłabym ich ponownie w wyższych klasach rozgrywkowych.
Fanatycy
No właśnie, kibice! Co prawda podczas meczu z Orłem Pawłowice nie było jakiegoś kibicowskiego klimatu, a na stadionie pojawiło się łącznie 300 osób i wywieszono tylko jedną flagę „MOTO JELCZ NIGDY NIE ZGINIE”, to mimo wszystko warto poświęcić kilka słów fanom z Oławy. Bo to grupa osób, która od wielu lat prężnie działa i wspiera swój zespół podczas spotkań u siebie, a także na wyjeździe, niezależnie od tego, na jakim poziomie występują ich zawodnicy.
Chodząc po obiekcie czuć, że to miejsce z dużymi tradycjami kibicowskimi. Oprócz tego, że da się zauważyć wiele osób w ubraniach z emblematami Moto-Jelcza lub Śląska Wrocław, sporo też jest vlep i napisów na murach otaczających stadion. Zresztą spójrzcie na to wideo, składające się ze zdjęć przedstawiających kibiców Moto-Jelcza na przestrzeni lat: 1980-2011. Z mojej strony pełen podziw i szacunek za tak piękne tradycje!
Biorąc pod uwagę powyższe, zdecydowanie mam w planach wybrać się jeszcze kiedyś na mecz Moto-Jelcza, głównie ze względu na kibiców właśnie. Muszę tylko zaplanować jakiś dobry mecz, tak żeby załapać się na jakąś oprawę i piro 🙂
Podsumowując cały wypad – to był fajny dzień, pełen sportowych emocji, choć przyznam szczerze, że przy takim upale i dość napiętym grafiku frajda była trochę mniejsza niż zazwyczaj, bo na końcu dopadało mnie zwyczajne zmęczenie (wypite piwo też zrobiło swoje:)). No, ale spróbowałam i wiem, jak to jest zaliczyć mecz po meczu i kto wie, może jeszcze się kiedyś skuszę na taki intensywny dzień meczowy 🙂
P.S. Dawno nie oglądałam meczu w towarzystwie psa 😀