Aby czerpać radość z piłki nożnej nie musisz wspierać wielkich drużyn z sukcesami sportowymi. Czasami wystarczy rozejrzeć się i przekonać do małego klubu mieszczącego się ulicę dalej. Nie zawsze jest to miłość „od kołyski”, ale czy to ma jakieś znaczenie?
POCZĄTEK
Jest 25 maja 2014 roku. W mieszkaniu kilka metrów od Malterstraße w Dreźnie, Mirko wraz z dwoma znajomymi ogląda mecz 41. kolejki Serie B pomiędzy AS Cittadella i Empoli FC. Spotkanie bardzo ważne dla niego, ponieważ pochodzi z Włoch i jest wielkim fanem Empoli, a jego klub jest o krok od upragnionego i wyczekiwanego awansu do Serie A. Mecz kończy się jednak wynikiem 2-2, który nie pozwala kibicom Empoli na świętowanie – muszą poczekać jeszcze tydzień na mecz z Pescara Calcio. I tak po obejrzeniu przegranego spotkania z Cittadella, które pozostawiało fanów Empoli w dalszej niepewności, pomiędzy kolejnymi piwami, papierosami i w trakcie luźnej rozmowy pojawia się jeden wątek. Mirko opowiada o swoich doświadczeniach kibicowskich związanych z Empoli i o tym, jak całe miasto żyje tam piłką. Mówi o tym, że ludzie z Toskanii są znani w całych Włoszech z tego, iż mają bardzo przyjazne nastawienie do innych, a samo bycie ultrasem w tych rejonach jest niejako stylem życia, wykraczającym poza piłkę, sporadyczne bójki i to co pokazują media. – Wspólne kibicowanie to dla mnie najlepszy sposób żeby powiedzieć moim znajomym: hej, jesteśmy tutaj razem, wszyscy dla siebie, bez względu na wszystko – podkreśla Mirko.
Po wypiciu kolejnych piw pojawia się pozornie absurdalny pomysł: dlaczego by nie znaleźć jakiejś lokalnej drużyny, której będzie można kibicować i która da możliwość przeżywania na żywo tych wszystkich emocji? – Po przeprowadzce do Niemiec zdecydowanie odczuwałem brak tej specyficznej, włoskiej miłości do futbolu. Co prawda w Dreźnie możecie spotkać jedną z najlepszych w Niemczech ekip – kibiców dopingujących Dynamo Drezno. I choć teoretycznie mógłbym wraz ze znajomymi wybierać się na mecze tej drużyny, stwierdziliśmy, że ta droga nas nie interesuje – wspomina Mirko. Nie chcieli udawać kibiców klubu i miasta, z którym tak niewiele ich łączy – większość z nich stąd nie pochodziła, nie czuła klimatu tego miejsca. Doszli do wniosku, że więcej frajdy sprawi im znalezienie amatorskiej drużyny, w której spotkają ludzi takich samych jak oni, a nie piłkarzy-celebrytów, zarabiających w ciągu miesiąca tyle, ile oni chcieliby zarobić w całym swoim życiu. Pragnęli czuć się na stadionie jak w domu, nie chcieli być anonimowi na trybunach. Zależało im, aby ludzie związani z klubem z łatwością poznawali ich twarze.
Spędzili całą noc aż do świtu, rozmyślając o swoim wymarzonym lokalnym klubie. Zaczęli weryfikować, który z naprawdę wielu zespołów w Dreźnie będzie oddawał ich charakter i pozwoli im na realizację planu. Zdecydowali się na SpVgg Dresden-Löbtau. Od początku mieli dobre przeczucia wobec tej drużyny. – Została ona jedynym kandydatem do bycia naszym klubem. A to, że mogliśmy przetestować i zobaczyć na żywo jego mecz kilka godzin od powstania naszego szalonego pomysłu było dodatkowym atutem – podkreślają. Zgodnie z oczekiwaniami klub wywoływał w nich tylko dobre emocje. Był skromny i mały, ale z bardzo ładnym otoczeniem, przyjaznymi ludźmi pracującymi w klubie oraz z zespołem zawodników, tak bardzo różniących się od siebie. I to zarówno pod względem poziomu sportowego, jak i osobowości. To wszystko miało swój niepowtarzalny urok. Oczywiście nie bez znaczenia był bar mieszczący się dosłownie obok stadionu, będący idealnym miejscem, w którym można było spotkać się po meczach i spędzić razem więcej czasu niż tylko meczowe 90 minut. W ten oto sposób, jeszcze na kacu, została podjęta decyzja o wyborze Löbtau.
DOPING
Początkowo na meczach nie było dopingu. – Szukaliśmy sposobu, jak sprawić, aby przyciągnąć do naszej grupy chociaż kilku znajomych więcej i zacząć realizować nasze marzenie – przyznaje Mirko. W czasie letniej przerwy pojawiła się w sieci informacja o nadchodzącym sparingu rozgrywanym w małej wiosce Lichtenberg. Wtedy wpadli na pomysł, aby tam pojechać i zobaczyć swoją drużynę. – Ale pojechać tam tylko żeby zobaczyć mecz? Bez sensu. Dlatego bardzo szybko doszliśmy do wniosku: pieprzyć to, zaskoczmy naszych zawodników dopingiem! – przyznają i dokładnie tak zrobili. Był to pierwszy raz, kiedy dopingowali swoją drużynę. Mirko stwierdził, że do końca swojego życia nie zapomni zaskoczonych twarzy zawodników. Prawdopodobnie nigdy nie spodziewali się, że ktokolwiek będzie im tak żywiołowo i bezinteresownie kibicował, zwłaszcza w tak niskiej lidze, a dokładnie w Kreisoberliga Dresden, która jest 8 poziomem rozgrywkowym w Niemczech…
SEKTOR KLEIN GARTEN BLOCK I SASHA’S BOYS
Nazwa sektora, który zajmują podczas swoich meczów domowych, również nie może być banalna. Z niemieckiego „Kleingarten” to mały ogródek z warzywami, którym najczęściej zajmują się starsze osoby, coś w rodzaju naszych działek, na których można często spotkać emerytów. Takie właśnie ogródki znajdują się za plecami kibiców na stadionie drużyny z Löbtau i stąd to nawiązanie. „Block” w nazwie nawiązuje natomiast do ultrasowskiego sektora kibiców Dynama Drezno czyli „K-Block”. Kibice z sektora KleinGartenBlock stosują dodatkowo skrót swojej nazwy czyli „KGB”. A że większość kibiców z ich „młyna” pochodzi z krajów postkomunistycznych, więc jest to kolejna humorystyczna historia, wywołująca uśmiech na ich twarzach.
Oprócz nietypowej nazwy sektora kibiców, jeszcze bardziej nieszablonowe jest to, jak siebie samych nazywają, czyli Sasha’s Boys. Powodów jest jak zwykle kilka, ale ten, który jest najatrakcyjniejszy, to nawiązanie do znanej aktorki porno. – Sasha Grey zawsze była niezależną kobietą, decydującą o swoim życiu. Chciała być aktorką porno – to nią została, chciała zostać artystką – zrealizowała swój plan. To samo było w przypadku kolejnych jej pasji, które postanowiła realizować. I choć kariera w branży porno zmienia nam optykę jej postrzegania, trzeba przyznać, że naprawdę robiła w życiu dokładnie to, co chciała – przyznają. Chłopcy Sashy zwracają uwagę, że w Dreźnie jest wiele niezależnych kobiet lub po prostu takich, które za wszelką cenę chcą to udowadniać. Twierdzą, że ich Sasha jest skierowanym do tych właśnie kobiet apelem, brzmiącym mniej więcej tak: „Saksońskie kobiety, chcecie być niezależne? OK, ale pozostańcie kobiece. Nie bądźcie niemiłe i agresywne, dbajcie o siebie i nie noście kurtek od Jack Wolfskin’a” (które w opinii kibiców z sektora KGB nadają się jedynie do trekkingu). Poza tym uzasadnieniem było jeszcze jedno związane z ich pierwszym meczem Löbtau. – Rozmawialiśmy o jednym z najlepszych zawodników naszego klubu, który jak się okazało nazywa się Sasha Birk i ten śmieszny przypadek, sprawił nam wtedy wiele radości i tylko utwierdził w przekonaniu, że jedyną właściwą nazwą dla naszej grupy jest „Sasha’s Boys” – wspominają.
MŁYN
Co im daje przebywanie podczas meczu w tak skromnym „młynie”? – Przynosi nam to po prostu wiele frajdy. Sam fakt, jak to wszystko się spontanicznie zaczęło i do jakiego stopnia się rozwinęło. Do czegoś, co przynosi radość wielu osobom: zawodnikom, pracownikom klubu i całej społeczności skupionej wokół amatorskiej piłki nożnej w Dreźnie. Co ciekawe, nawet media lokalne coraz częściej poświęcają uwagę klubowi z Löbtau, ale i tak najważniejszą rzeczą jest to, jak wiele zrobiliśmy sami dla siebie. Myślę, że ja i moi przyjaciele zrobiliśmy coś tak szalonego. Coś, na co wielu osobom nie starcza odwagi – ocenia Mirko. Kibice z Sasha’s Boys mają świadomość tego, że jest wielu innych fanatyków niższych lig piłkarskich. Zwłaszcza w Niemczech istnieje dużo małych grup kibiców, które tak jak oni poświęcają swój czas na wspieranie klubów amatorskich (nazywani są oni „edel-fans”). – Nie są tak głupi i szaleni jak my, żeby aż tak mocno się w to wszystko angażować i zwracać aż tak dużą uwagę na detale – przyznają kibice z sektora KGB. Wspomniane inne grupy rzadko mają swoje flagi, banery i całą gamę przyśpiewek. Dodatkowo wśród kibiców Löbtau znajdują się przedstawiciele różnych nacji. Są wśród nich: Niemcy, Włosi, Polacy (nazywani „Oberschlesische Fans”), jest nawet jeden Luksemburczyk, a od czasu do czasu pojawia się ktoś z Czech lub Białorusi. Być może w innych miejscach w Europie taka mieszkanka kulturowa na trybunach jest czymś spotykanym i normalnym, ale biorąc pod uwagę fakt, że Drezno i cały region to raczej dość konserwatywne, zamknięte na obcych rejony, a w składzie SpVgg Dresden-Löbtau grają wyłącznie Niemcy, w dodatku tylko Ci, którzy pochodzą z Saksonii, jest to pewnego rodzaju ewenement. Warto też zwrócić uwagę, że większość przyśpiewek Sasha’s Boys zawiera błędy gramatyczne. – Nie zmieniamy ich, bo to jest właśnie nasz styl – przyznają. Ich zdaniem piłka nożna powinna być dla wszystkich, bez względu na dzielące nas różnice.
Warto przybliżyć także dane dotyczące frekwencji w ich młynie. Jej rekord zanotowano trzykrotnie i wynosi… 13 osób, natomiast najmniej podczas meczu pojawiło się 2 kibiców (!) i ten negatywny rezultat również miał miejsce 3 razy. Średnio jednak na spotkaniach pojawia się około 5-6 osób i liczba ta nie jest zależna od rywala czy rangi meczu. Nie ma tu żaden reguły. Dla przykładu na mecz towarzyski rozgrywany w środku zimy w Hamburgu (około 600km od Drezna) za drużyną pojechało 6 osób.
INNI
Mamy wrażenie, że wszyscy odbierają nas bardzo pozytywnie, może za wyjątkiem sędziów, ale to normalne. Zauważyliśmy, że nasz doping również wpływa motywująco na rywali naszej drużyny. Dają z siebie zdecydowanie więcej, kiedy grają przeciwko nam. Prawdopodobnie dlatego, że mogą poczuć się choć w małym stopniu jak profesjonalni piłkarze – przyznają kibice z KGB. Jeśli chodzi o zawodników z SpVgg Dresden-Löbtau, są do nich nastawieni bardzo entuzjastycznie i w przypadku, gdy któryś członków Sasha’s Boys obchodzi urodziny lub jest jakaś inna okazja, często pojawiają się na imprezach kibiców i piją z nimi piwo. Fani z tego małego młyna najmilej jednak wspominają to, co się działo w ostatnim sezonie, po meczu z Loschwitz, który uratował ich przed spadkiem. Do przerwy drużyna z Löbtau przegrywała 1:3, ale ostatecznie mecz zakończył się szczęśliwie wynikiem 4:3. Po tym spotkaniu wszyscy mogli korzystać z darmowego piwa i jedzenia, a świętowanie trwało aż do świtu. – Był to jeden z najlepszych meczów w naszym życiu – twierdzi Mirko.
MÓJ MECZ Z SASHA’S BOYS
Sama miałam okazję przekonać się na własnej skórze, że choć to wszystko wygląda nieprawdopodobnie, to jednak jest prawdziwe. Doświadczyłam tych wszystkich pozytywnych emocji podczas meczu z SG Weixdorf (20.03.2016). Wcześniej znałam ich barwną historię tylko ze zdjęć i zdawkowych relacji. Podczas tego spotkania nie zabrakło sportowych emocji, a doping towarzyszył zawodnikom dosłownie całe 90 minut. Po meczu każdy z graczy przyszedł do ich sektora i podziękował za wsparcie. Nie zabrakło wyrazów wdzięczności także od prezesa i trenera klubu – dało się odczuć autentyczną, rodzinną atmosferę tego klubu. Sam mecz zakończył się przegraną 2:3, a na spotkaniu pojawiło się łącznie około 25 osób, z czego 6 w młynie KGB. Nie przeszkadzała im w żaden sposób okropna pogoda, ani wczesna pora (11:00). Po meczu wszyscy wspólnie poszliśmy do baru obok stadionu, aby zjeść niedzielny obiad, wypić piwo i po prostu spędzić wspólnie czas. Niby zwyczajnie, a jednak towarzyszyło temu tyle pozytywnych emocji, których naprawdę dawno nie doświadczyłam.
I choć z perspektywy kogoś postronnego Sasha’s Boys, to zwyczajna grupa wariatów, którzy po prostu się wygłupiają na meczach, to dzięki temu, że mogłam im towarzyszyć od początku dnia, zobaczyłam, że nie ma w tym wszystkim przypadkowości. Każdy z nich traktuje swój klub poważnie (choć nie brakuje w ich kibicowaniu dużej dawki humoru i zabawy), a doping towarzyszy zawodnikom SpVgg Dresden-Löbtau podczas każdego meczu, nawet jeśli w młynie pojawią się tylko 2 osoby. – Bo co zrobić jeśli bez piłki nie potrafi się żyć? – takie pytanie usłyszałam od Mirko. I choć cały pomysł na znalezienie nowego klubu powstał bardzo szybko i towarzyszył mu alkohol, to cel był jeden: zrobić coś innego, niezwykłego, ale zarazem przynoszącego każdemu prawdziwą, niewymuszoną radość i będącego świetną okazją do spotkania się z przyjaciółmi. Wszystko to sprowadzało się do jednego – piłki nożnej.